Karpacz z Wrocławia pomysł, nocleg i powrót
Nie jest to jeszcze wpis, w którym opisana będzie nasza trasa na Karpacz. Tutaj dowiecie się jak przebiegały nam przygotowania, skąd w ogóle wziął się pomysł, o miejscach gdzie w trakcie tego tygodnia spaliśmy jak i smutnym powrocie do rzeczywistości.

Pomysł aby pojechać do Karpacza rowerami pojawił się u Kacpra na kilka tygodni przed jego realizacją. Na samym początku był to plan długoterminowy, oczywiście ze względu na pracę i kwestię opieki nad Eleną. Muszę przyznać, nasz wyjazd zorganizowany był na wariackich papierach, ponieważ trzeba było wszystko przygotować na szybko. Był również w pomniejszonym o jeden składzie.

Co prawda mieliśmy pewność, że będziemy wyjeżdżać na kilka dni wcześniej. Wszystko jednak załatwialiśmy na ostatnią chwilę. Muszę Wam powiedzieć, że zarówno dla mnie jak i Kacpra, ta trasa stanowiła nie lada wyzwanie. Dla mnie ze względu na fakt, że nie jeżdżę tak często rowerem a dla niego ze względu na ciężar który musiał wieźć przed całą drogę w obie strony. Nie ukrywam, że zdarzały się momenty pod czas drogi, kiedy musiałam prowadzić rower pod górę, ponieważ nie dawałam już rady pedałować. Pamiętajcie jednak, po każdym wejściu na górę jest z niej zejście.
Szaleńcze poszukiwania
Największą trudnością w fazie przygotowań do wyjazdu jest oczywiście zorganizowanie transportu. W tym przypadku nie było to nic trudnego, ponieważ jechaliśmy rowerem. Jednak w tym momencie pojawia się pytanie ważące losy całego wyjazdu. Gdzie spakować rzeczy? Otóż to! Przecież nie będziemy jechać 140km z plecakami na plecach.
Trzeba więc było znaleźć bagażnik do roweru Kacpra. Właśnie wtedy pojawił się problem, ponieważ jak się okazało we wszystkich sklepach bagażniki rowerowe zostały wykupione. Nie wiem czy nagle wszyscy wpadli na taki sam pomysł jak my aby wyjechać rowerami na dłużej, ale bagażników wszędzie brak. Na szczęście Kacper należy do mężczyzn zaradnych i bardzo szybko znalazł rozwiązanie.

Tak oto właśnie prezentuje się mocowanie bagażnika, który nie jest fabrycznie dostosowany do tego roweru. Najważniejsze jest jednak to, że działa. Nie wygląda, ale spełnia swoją funkcję. Pozostaje jedynie dokupić sakwy i znaleźć trasę, która będzie najbardziej atrakcyjna, jeśli tak mogę to ująć. Tą kwestią zajęłam się z kolei ja.
Kilka dnia zajęło mi znalezienie trasy, która odpowiadała naszym kryteriom. Co prawda nie miałam zbyt dużego wyboru według wujka Google, ale co on tam wie. Przede wszystkim zależało nam aby trasa zawierała jak najwięcej atrakcji do zobaczenia po drodze. Nie będziemy przecież opisywać jak jedzie się przez pole. A uwierzcie mi, takich przejazdów było kilka. Jednak udało się, jeszcze tylko dentysta i można ruszać w drogę.
Co najlepiej zabrać ze sobą
Gdybyście się zastanawiali co warto zabrać ze sobą na kilkudniową wycieczkę rowerem oto macie spis rzeczy, które my zabraliśmy. Patrząc z perspektywy czasu wydaje nam się, że bagaże mogliśmy przygotować odrobinę inaczej. Tutaj akurat Kacper potwierdzi, że jazda w góry z takim obciążeniem nie jest łatwą sprawą.

Przede wszystkim zabraliśmy ze sobą namiot ponieważ jak wiadomo, nie zawsze i nie wszędzie znajdziemy nocleg. Mając jednak namiot można się rozłożyć praktycznie w każdym miejscu, które się do tego nadaje. W naszym przypadku przydał się dwa razy z czego za każdym razem rozkładaliśmy się nad jeziorem.
Jedna z piękniejszych chwil kiedy budzisz się rano, wychodzisz z namiotu, a przed Tobą jezioro i panorama gór na horyzoncie. Do namiotu dmuchany dwuosobowy materac (mieliśmy co prawda jeszcze do wyboru matę jednak jest ona jednoosobowa, a spanie na ziemi nawet w lecie nie należy do najprzyjemniejszych), tylko zabierzcie ze sobą pompkę do niego. Dmuchanie materaca będąc wykończonym po całym dniu jazdy jest do zrobienia. Ale po co się dodatkowo męczyć skoro można to zrobić szybko i sprawnie? Śpiwór to chyba rzecz oczywista, ponieważ gdzie namioty tam śpiwory idą zaraz za nimi.

Kilka koszulek, par skarpet i bielizny, spodnie na zmianę. Tyle rzeczy na tygodniowy wyjazd rowerowy wystarczy. W przypadku pakowania się zawsze jest tak, że czegoś się zapomni spakować. W naszym przypadku był to płyn do kąpieli, który dokupiliśmy już będąc w Karpaczu po zarezerwowaniu noclegu. Prowiant na drogę i można ruszać.
Nocleg pod namiotami
Zakładaliśmy, że uda nam się dojechać do Karpacza w jeden dzień. Nic bardziej mylnego, oczywiście nie zrozumcie mnie źle, ponieważ jak najbardziej było warto. Nie przewidzieliśmy jednak, że zbieranie materiału do napisania relacji z tej trasy rowerowej zajmie nam tak dużo czasu. Tak więc, pierwszym miejscem gdzie spędziliśmy noc było jezioro w Dobromierzu. Jest to sztuczny zbiornik zaporowy utworzony na rzece Strzegomce, jednak przy jego tworzeniu w dużej mierze zostało wykorzystane ukształtowanie terenu. Jego powierzchnia jest na prawdę ogromna, więc nie jest to małe jeziorko.
Rzecz, która nas niezmiernie zaskoczyła to czystość wody, a wszystko za sprawą funkcji jakie pełni. Po pierwsze zapory przeciwpowodziowej, a po drugie i chyba ważniejsze zasobu wody pitnej dla mieszkańców okolicznych wiosek. Niestety z uwagi na swoje przeznaczenie, jezioro nie może jednak być wykorzystywane do celów rekreacyjnych. Dzięki temu jednak mogliśmy się rozkoszować pierwszym porankiem bez przeszkód, otoczeni jedynie przez wodę i góry.

Widzicie już, że nasza podróż do celu wydłużyła się o kolejny dzień. Nie powiem, że nie dalibyśmy rady dojechać drugiego dnia do Karpacza, ponieważ prawdopodobnie dalibyśmy radę. Jak to jednak bywa coś za coś, dojechalibyśmy szybciej, ale nie byłoby materiału, a przecież to był jeden z głównych powodów powstania tej trasy.
Po kolejnym męczącym dniu jazdy, tym razem już z przeważeniem drug pod górę wylądowaliśmy nad jeziorem w Janowicach Wielkich. To z kolei jest mały zbiornik wodny, który jednak również posiada swój klimat. Muszę powiedzieć, że dojazd do niego na wpół ślepym, ponieważ lepsza latarka rowerowa się rozładowała był ciekawy. Posługując się mapami Google jechaliśmy przez pola aby móc po raz kolejny obudzić się w pięknej scenerii jeziora i gór. Tutaj widoki już tak nie zapierały oddechu w piersi, ale na pewno zapamiętamy te dwa miejsca na długo.

Nocleg w Karpaczu
Miejsce do spania organizowaliśmy sobie już na miejscu, gdy już minęliśmy tabliczkę z napisem Karpacz. Zatrzymaliśmy się w biedronce, uzupełnić wodę i kupić coś do jedzenia. Siedząc pod biedronką Kacper w ciągu piętnastu minut znalazł nam miejsce do spania na dwie noce, więc jeśli kiedykolwiek ktoś Wam powie, że nie znajdziecie nic po dojechaniu na miejsce… nie wierzcie mu.
Oczywiście nie mówimy tutaj o pięciogwiazdkowym hotelu, nam wystarczyła Willa Urocza. Trzeba powiedzieć, że nie jest to szczyt szczytów, ale przynajmniej na dwie osoby wyszło tanio, a właśnie na tym nam najbardziej zależało. Pokój dwuosobowy z dwoma pojedynczymi łóżkami, które my jednak złączyliśmy ze sobą był idealny aby tylko wrócić do niego na noc. Naszym celem było przecież wejście na Śnieżkę, co oczywiście nam się udało. Przecież czym jest Karpacz bez wejścia na szczyt.

Powrót do domu w jeden dzień? Nic prostszego
Niestety, w końcu nadszedł czas kiedy trzeba pożegnać Karpacz i jego uroki. Oryginalnie plan był, aby zaprezentować Wam dwie różne opcje trasy Wrocław – Karpacz jednak z powrotem gonił nas czas więc wybraliśmy tę najszybszą. Jeśli liczycie na piękne widoki, będziecie je mieli. Jednak z bólem serca muszę powiedzieć, że nie jest to trasa obfita w ciekawe do zobaczenia miejsca. Większość trasy jedzie się główną drogą co teraz z doświadczenia mogę powiedzieć, że w moim przypadku spowodowało pocenie się rąk. Wyobraźcie sobie, zjazd z góry, zakręty i mijające Was samochody.
Wcześniej pisałam, że właśnie w drodze powrotnej przydała nam się plandeka. Cała ta historia jest całkiem zabawna, przynajmniej dla mnie, nie wiem jak patrzy na to Kacper. Jednak w pewnym mocnienie nadarzyła się okazja żeby główną drogę zamienić na częściowo wioskowe, częściowo polne. Tak więc jadąc sobie przez pole uciekaliśmy przed nadchodzącym deszczem, muszę powiedzieć, że nawet całkiem sprawnie nam to szło. Dopóki nie dojechaliśmy bodajże do Zębowic, nagle zaczęła się burza. Byliśmy jednak przygotowani na taką ewentualność, ciach 5 minut i plandeka rozłożona. Na szczęście nie przemokliśmy za bardzo i po około 1,5 godziny mogliśmy jechać dalej.
Reszta trasy prowadziła już przez pola i tutaj już nie było żadnych niespodzianek. Tak oto docieramy do momentu gdzie wpis się kończy, nie ma jednak tego złego ponieważ jest to jedynie zapowiedź głównego wpisu z naszej wycieczki na Karpacz. Zapraszam ponadto do innego wpisu odnośnie gór.
5 komentarzy
[…] Karpacz z Wrocławia trasa rowerowa […]
[…] Karpacz z Wrocławia trasa rowerowa […]
[…] Karpacz z Wrocławia trasa rowerowa […]
[…] Karpacz z Wrocławia trasa rowerowa […]
[…] Karpacz z Wrocławia trasa rowerowa […]